Kaja Danczowska - biografia
Rozmowy

Katarzyna Marczak o pracy nad biografią Kai Danczowskiej [WYWIAD]

Katarzyna Marczak ukończyła krakowską Akademię Muzyczną w klasie klarnetu oraz teorii. W roku 2009 otrzymała doktorat z klarnetu na University of British Columbia w Vancouver. Jest autorką wywiadów i artykułów o tematyce muzycznej w wielu czasopismach branżowych. Jej najnowsza publikacja Kaja. Biografia Kai Danczowskiej (Universitas, 2020) przybliża barwny życiorys utalentowanej uczennicy, która dzięki swojej mozolnej pracy zostaje uznaną skrzypaczką, artystką największych scen.

Książka ta na każdej z ponad czterystu stron odkrywa przed czytelnikami poszczególne fragmenty zawiłego muzycznego świata. Świata, który od początku z otwartymi ramionami pozwolił Kai znaleźć w nim swoje miejsce. Ja kilka tych z opowieści niesionych niczym ustne legendy, usłyszałam jeszcze w szkole podstawowej od mojej nauczycielki – Elżbiety Węgrzyn, absolwentki prof. Danczowskiej. Jeździłyśmy też wspólnie na jej koncerty. Co to była za uczta! Teraz, kiedy trzymam w ręku tę książkę, ożywają wspomnienia…

Kaja Danczowska - autograf
Kaja Danczowska po jednym z koncertów zostawiła mi taką miłą pamiątkę na początku mojej muzycznej przygody ze skrzypcami

Katarzyna Marczak na co dzień przepytuje innych, zbierając materiały do swoich książek. Dzisiaj zgodziła się na zamianę ról. Z wielką przyjemnością zapraszam na rozmowę o świeżo wydanej biografii Kai Danczowskiej.


Zakładka Życiorys pod hasłem Kaja Danczowska w popularnej Wikipedii bardzo zdawkowo opowiada o jej sukcesach, podróżach i całej artystycznej drodze. Wiemy już doskonale, że jednak jest o czym opowiadać. Co dało pierwszy impuls do powstania tej biografii?

– Z profesor Kają Danczowską spotkałam się pierwszy raz w 2013 roku, przy okazji przygotowywania artykułu o niej do magazynu Scala wydawanego przez PWM. Niedługo potem pomagałam także przy korekcie tekstów do 7-płytowego albumu z jej archiwalnymi nagraniami, wydanego przez Polskie Radio, a jeszcze później również przy biurokracji związanej z pracą Pani Profesor na uczelni. Miałam więc okazję ją nieco bliżej poznać. I pomału zaczęłam sobie zdawać sprawę, z jakim kolorowym zjawiskiem mam do czynienia – i jak niewiele ludzie o niej wiedzą. A szkoda! Więc pomyślałam, że może spróbuję sama uzupełnić tę okropną lukę.


Czy to Pani wybrała Kaję, czy Kaja – Panią?

– Trudno powiedzieć, bo chyba pomyślałyśmy o tym jednocześnie, chociaż również obie długo się nad tym zastanawiałyśmy. Kiedy w końcu ją o to zapytałam, przyznała od razu, że sama także o tym myślała. Miałyśmy zresztą później jeszcze kilka razy takie „zderzenie intuicji”, kiedy równocześnie wpadałyśmy na ten sam pomysł. To miłe uczucie przy tak delikatnej pracy, jak wtrącanie się w czyjeś prywatne życie.


Jak – w skrócie – przebiega praca nad kompletowaniem materiałów? Działania te układają się od ogółu do szczegółu czy zupełnie odwrotnie?

– Myślę, że opracowywanie życia każdego człowieka będzie wyglądało inaczej, bo każdy ma zupełnie inne życie, inny zbiór pamiątek i dokumentów, inny charakter i nawet inną pamięć. W naszym przypadku zaczęło się od kilku mniej lub bardziej „oficjalnych” dokumentów, zdjęć i listów, potem dostałam się do świetnego Archiwum Eugenii Umińskiej zdeponowanego w Bibliotece Narodowej w Warszawie przez córkę pani Umińskiej, panią Martę Taranczewską. Były tam setki listów młodziutkiej Kai do jej Pani Profesor. Pani Danczowska nie pamiętała większości z nich – nic dziwnego, kto z nas pamięta wszystkie swoje napisane w życiu listy (czy też emaile)? Zaczęła sobie przypominać kolejne historie.

W międzyczasie również cały czas rozmawiałyśmy, chociaż te rozmowy były na początku trudne. Kaja Danczowska nie jest wylewną osobą i nigdy nie opowiadała nikomu tyle o swoim życiu, co mnie. Siłą rzeczy, niektóre wspomnienia wywoływały w niej silne emocje i czasami trzeba było wręcz przerywać te rozmowy nawet na kilka tygodni. Ale potem jakoś wracałyśmy do siebie i pomalutku zbierałam dalej duże dokumenty i odrobinki anegdot. A czy to było od „ogółu do szczegółu”? – nie, to jest praca z żywym człowiekiem i jego prywatnym życiem, więc i układa się tak samo jak życie, w meandry detali i ogólników, rzeczy istotnych i nieważnych. Trzeba mieć dużo cierpliwości i wyczucia, a przede wszystkim szacunku dla tego drugiego człowieka. Zbiera się wszystko, a potem się z tego lepi opowieść.


W słowach wstępu pisze Pani o wielu instytucjach i osobach, które podzieliły się swoimi wspomnieniami i otworzyły archiwa. Czy dotarcie do którychś z nich okazało się szczególnie trudne lub początkowo wydawało się wręcz niemożliwe?

– O, tak – samo archiwum Kai Danczowskiej, czyli jej własne, najprywatniejsze domowe pamiątki. Proszę sobie pomyśleć: przecież nie każdy z nas chciałby, żeby ktoś obcy zaglądał mu do starych papierów, listów, pamiętników, fotografii, do zupełnie prywatnych notatek. Do tego trzeba wielkiego zaufania. Mam to szczęście, że Pani Profesor po jakimś czasie obdarzyła mnie takim zaufaniem; wiedziała, że nie szukam sensacji, dramatów czy skandali. Interesowała mnie głównie muzyka i – oczywiście – tak zwane zaplecze życiowe, które miało wpływ na ukształtowanie jej jako artystki. Ale nie wszystko trzeba koniecznie opowiadać w książce, nawet nie dlatego, żeby to miało wywołać jakiś skandal, ale mogłoby na przykład kogoś zranić albo… być po prostu nudne! To trzeba umieć wyczuć. A ja miałam dodatkowo świetną pomoc samej Kai Danczowskiej, która okazała się bardzo trzeźwym czytelnikiem kolejnych fragmentów, które dawałam jej do przeczytania, i celnie wyłapywała ewentualne skrzywienia czy mielizny.


Kaję Danczowską otaczały wspaniałe, mocne kobiety. Jednak relacje pomiędzy matką, a nauczycielką skrzypiec, prof. Eugenią Umińską, czyli między Pumą i Umą, bywały wyjątkowo trudne. Niektóre wątki – jakby były wyciągnięte z filmowego scenariusza – trudno przełożyć na dzisiejsze realia…

– Tak, mam świadomość, że niektórzy czytelnicy mogą nie wyczuwać do końca realiów tamtych lat, to jest zawsze ryzyko pisania o czasach dawniejszych niż pół pokolenia. Ale nie da się wyjaśnić dokładnie całego kontekstu społeczno-historycznego, a przy okazji poprowadzić ciekawą narrację. Czytelnik musi sobie trochę móc dowyobrażać sam. A napięcia między ludźmi? – są przecież zawsze, to naturalne zjawisko. Tam, gdzie są żywi ludzie, tam są żywe emocje. A bez emocji nie ma sztuki.


Długopis i notatnik, dyktafon, a może najnowsze technologie? Z jakich narzędzi korzystała Pani przy tworzeniu tej książki?

– Ależ ze wszystkiego, co tylko człowiek ma do dyspozycji w kontakcie z drugim człowiekiem! Nasza znajomość trwała ładnych kilka lat, nad samą książką pracowałam około cztery lata. Więc to nie jest tak, że przychodzi się do kogoś z ładnym notatnikiem, zaostrzonym ołówkiem, dyktafonem i aparatem fotograficznym (czyli właściwie po prostu z telefonem), siada elegancko na kanapie i spisuje dane.

To są godziny, tygodnie i miesiące rozmów osobistych i przez telefon, w dzień i w nocy, to są spotkania, spacery, koncerty, przerzucanie ogromnych pudeł ze starymi papierami, teczek i kopert z listami, fotografie, plakaty, programy, skanowanie, nagrywanie, spisywanie i przepisywanie, notatki na skrawkach papieru, biletach tramwajowych i w smsach. Trzeba wchłonąć w siebie wszystko co się da, żeby z tego potem napisać jedno zdanie. Ale to akurat nie jest nic odkrywczego, tak się po prostu zawsze pisze cokolwiek około-naukowego, to znaczy opartego na jakiejś dokumentacji. Przyznaję, że mam w tej chwili w domu olbrzymie archiwum Kai Danczowskiej – większość rzeczy oczywiście w komputerze, chociaż część także w formie papierowej. I czasami sama Pani Profesor dzwoni do mnie po pomoc w zlokalizowaniu jakiegoś koncertu z przeszłości, potrzebnego do wywiadu czy dokumentacji. Mam to faktycznie usystematyzowane i dużo łatwiej jest mi cokolwiek znaleźć.


Czasem jedno zdanie potrafi wywrócić całą układankę naszych poglądów. Czasem – dogłębnie zainspirować. Czy pojawiła się taka maksyma, która trafiła do Pani serca w tym czasie spędzonym z Kają Danczowską i jej historią?

– Nie, chyba nie… I to nie dlatego, żeby brakowało w naszym kontakcie celnych zdań czy obserwacji; ale Kaja Danczowska jest tak barwną i fascynującą postacią, że nie jestem w stanie wybrać jednego zwrotu, który by ją jakoś zamykał. Mam w głowie mnóstwo historii związanych z tym czasem pisania, dużo z nich oczywiście nie zmieściło się w książce. Ale nie da się podsumować Pani Profesor jedną maksymą, zawsze jeszcze czymś człowieka zaskoczy. Kiedyś określiłam ją jako pudełko czekoladek: kolorowe, o rozmaitych kształtach i smakach, czasem radośnie słodkie, czasem wytrawne albo wręcz ostre. Nigdy nie wiadomo, na jaką niespodziankę się trafi, chociaż muszę przyznać, że pod wieloma względami Kaja Danczowska jest jedną z najbardziej konsekwentnych, szczerych i prawych osób, jakie spotkałam. Ale jest też naprawdę zwariowana! – tym cudownym wariactwem prawdziwego artysty.


Kaja. Biografia Kai Danczowskiej zdecydowanie nie jest samotnym twórczym epizodem. W zeszłym roku ukazała się Pani książka Eugenia Umińska – dama wiolinistyki we wspomnieniach Kai Danczowskiej. Temat jest mi szalenie bliski, więc muszę zapytać: czy możemy liczyć na kolejne publikacje o naszych wyśmienitych polskich skrzypaczkach?

– Wspomnienia o Eugenii Umińskiej to był taki trochę „skok w bok” podczas pracy nad główną biografią. W 2005 roku Kaja Danczowska spisała garść wspomnień o swojej Pani Profesor, a w 2017 roku natrafiła na nie Barbara Łypik-Sobaniec z Akademii Muzycznej i wpadła na pomysł, żeby je wydać drukiem. Pani Danczowska zgodziła się, ale tylko pod warunkiem, że ja cały tekst zredaguję, opracuję i uzupełnię. Wiedziała już wtedy – byłam w trakcie pisania biografii – że dysponuję o wiele szerszą wiedzą i dokumentacją niż ona sama kiedy pierwszy raz spisywała te wspomnienia.

Odłożyłam więc na jakiś czas biografię i przygotowałam „Umińską” – a było nad czym pracować! Trzeba było bardzo uważać, żeby nie powtarzać tekstów z „dużej” książki, trzeba było jeszcze raz, pod innym kątem, przeglądnąć wszystkie dokumenty, wyłowić z nich tym razem te bardziej muzyczno-pedagogiczne (bo taki był zamysł książki), ulepić jeszcze raz tę samą historię, tylko z trochę innych kolorów. Trzeba było również skatalogować potrzebne dokumenty (publikacja akademicka rządzi się swoimi prawami) i przygotować ilustracje.

A jeśli chodzi o materiały dotyczące polskich skrzypaczek, to odsyłam do wydanej w lipcu tego roku obszernej, ok. 600-stronicowej pracy Marty Taranczewskiej pt. „Eugenia Umińska. Kalendarium życia, przyczynek do biografii” (którą wydała również Akademia Muzyczna w Krakowie). To bardzo szczegółowa dokumentacja życia profesor Umińskiej. Ja sama na razie odpoczywam po pisaniu „Kai”. I nie wiem, czym zajmę się następnie – jest w końcu tyle historii, ilu ludzi…


Inne moje muzyczne rozmowy znajdziesz tutaj.
Obserwuj mnie na Facebooku oraz Instagramie, żeby być na bieżąco z nowymi treściami!